czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 5

Shailene jest na skraju wytrzymałości. Palący ból w nadgarstkach jest niczym w porównaniu do bólu, który przeszywa szatynkę wzdłuż pleców. Najmniejszy ruch paraliżuje jej ciało, lecz kiedy idą tak szybkim krokiem, że niemal można pomylić go z biegiem, nie może odepchnąć swoich myśli od boleści. One przeszywają jej plecy, w sposób nie do zniesienia. 
W końcu Justin zatrzymuje się pozwalając szatynce na chwile odpoczynku. Ku zaskoczeniu wszystkich, rozkazuje im pozostać na swoim miejscu, a sam przechodzi na drugą stronę ulicy, po czym znika w ciemnościach jednej z ulic. Shailene jest rozkojarzona i ma ochotę za nim biec, byle tylko nie zostawać tutaj z nimi. Choć wie, że Justin nienawidzi jej tak samo jak reszta to wciąż bardziej ufa jemu niż im. Czas dłuży się w nieskończoność, a przez panującą cisze, Shailene jest w stanie wyczuć na sobie przeszywające spojrzenia znajomych Justina, którzy wyglądają równie przerażająco jak on... różnica jest tylko taka, że oni wyglądają jak jego nieudane podróbki. 
Nagle z miejsca, w którym zniknął Justin wydobywają się krzyki, nie są to jednak jego krzyki. To jest damski głos. Pierwsza myśl jaka pojawia się w głowie Shailene? Justin znowu torturuje jakąś dziewczynę. Zaczyna więc biec w stronę chłopaka, a zaraz za nią biegnie reszta. Szatynka jest rozkojarzona, jednak nie zaprzestaje poszukiwaniom Justina, dopóki nie zauważa go stojącego przy sylwetce kobiety. Nachyla się nad jej leżącym na ziemi ciele i mówi do niej, będąc z siebie doprawdy zadowolonym. 
-Dobrze, że jesteś Shai. Poznajesz ją? - kobieta szarpie się próbując wydostać spod jego ciężaru. Maska, która jeszcze niedawno zasłaniała jej twarz, teraz wisi na jej szyi pozwalając Shailene przyjrzeć się dokładniej twarzy kobiety, która zamordowała Shawna. Wygląda naprawdę dobrze, ma długie blond, kręcone włosy i duże niebieskie oczy, a na jej policzku widnieje blizna. Ma około trzydziestu lat. 
Kobieta spogląda w stronę Shailene, a na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
-Twój chłopak dobrze całował - mówi, unosząc brew do góry. Justin zauważa, jak bardzo ona próbuje sprowokować szatynkę, co naprawdę go bawi. Udaje jej się. Na twarzy Shailene nie ma już przerażenia, jakie mogli dostrzec jeszcze chwile temu. Teraz na jest tylko przerażająca złość i chęć zemsty. Bez chwili zastanowienia podchodzi do blondynki i zadaje jej pierwszy cios. Trafia w brzuch. I nie przestaje, ponieważ podoba jej się ta forma wyładowania złości. Uderza w nią pięściami i kopie, karząc ją za śmierć swojego chłopaka, a przy okazji również za całe zło jakie spotkało ją tej nocy. 
Blondynka zwija się z bólu, jednocześnie usiłując wyrwać się od Justina, który przyciska ją mocno do ziemi swoją nogą. Chłopak obserwuje Shailene, będąc pod wrażeniem, że taka drobna dziewczyna może trzymać w sobie taką brutalność. Ale podoba mu się to i nie może powstrzymać się od uśmiechu obserwując jej zaciętą minę i zaciśnięte pięści, którymi uderza w ciało kobiety. Miłość jaką żywiła do swojego chłopaka, była czymś czego on nigdy nie poczuł i z tego również zdaje sobie sprawę. 
Shailene przestaje, kiedy zauważa, że blondynka oddycha już tak płytko, że niemal wcale. Spogląda na nią, jednak słysząc jej skomlenia i widząc jej ból nie czuje nawet krzty poczucia winy. Zrobiła dokładnie to co zrobić chciała i choć to nie było dobre - od tego w końcu jest ta noc, prawda? 
-Teraz możesz ją zabić - Shailene przez chwile zastanawia się dlaczego on śmieje się wypowiadając te słowa. Czy to dla niego naprawdę jest powód do śmiechu i... dlaczego się śmieje? Kiedy w rękach dziewczyny ląduje broń, przerażenie ponownie wraca. 
-Od kiedy pozwalasz komuś zabijać za ciebie? Coś się zmieniło odkąd mnie nie ma? - wtrąca blondynka swoim słabym głosem. 
-Nie zrobię tego - mówi spokojnie, unosząc wzrok znad pistoletu. Wyładowała na niej swoją złość, ale nie chce być tą, która ją zabiła. Nie chce mieć kolejnej osoby na sumieniu, mimo że akurat ona zasłużyła na to najbardziej.
Justin spogląda w kierunku kobiety, przyglądając jej się przez chwile. On nie chce żyć z myślą, że Jeanine jest na wolności, tak bardzo jak Shailene, dlatego to on musi być tym, który pozbawi ją życia. I choć po wszystkim co razem przeszli powinien czuć się co najmniej niedobrze robiąc to, ale on nie poczuł nic nowego. 
-Do zobaczenia w piekle, suko - mówi, a następnie siada na jej odwróconym w stronę chodnika ciele i wyciąga z kieszeni mały, srebrny nożyk. Kobieta nie ma za dużo do powiedzenia zanim on po prostu przykłada nóż do jej szyi i przeciąga nim wzdłuż niej. Nie próbowała się wyrywać, a teraz nawet nie krzyczy, a mimo wszystko Shailene potrzebuje kilku chwil by pogodzić się z tym co właśnie zobaczyła. Kolejna śmierć na liście rzeczy, które tej nocy zniszczyły jej psychikę. 
Blondyn w końcu wstaje z jej martwego ciała i przeciera spierzchnięte usta, nie dostrzegając krwi na swoich rękach, która teraz pokryła również jego usta i cały policzek. Odwraca się w stronę Shailene, która widząc jego twarz odsuwa się dwa kroki do tyłu, czując jak obiad, który zjadła kilka godzin temu, podchodzi jej do gardła. Chwile później jego zawartość ląduje na chodniku. Słychać jedynie odgłosy charakterystyczne do wymiotowania. Shailene wiedziała, że to prędzej czy później się wydarzy, widok krwi sprawiał, że było jej nie dobrze już od dziecka. Mimo wszystko czuje się zażenowana, ponieważ nie koniecznie chciała, aby świadkami tego były te wszystkie osoby. 
-A jej co się stało? - pyta jednocześnie rozbawiony i zaskoczony jej reakcją. 
-Stary, jesteś cały we krwi - odpowiada inny. Shailene słyszy wiązankę przekleństw i chłopak znika za rogiem, prawdopodobnie poszukując wody, którą mógłby przetrzeć swoją twarz oraz ręce. W tym czasie Shailene podchodzi do jednego z murów, które ich otaczają i zsuwa się po nim, wplątując ręce we włosy, które już i tak wyglądają jakby nie czesała ich przez tydzień. Wśród wszystkich zapada cicha, a przerywa ją jedynie pomrukiwanie Shailene i jej głośny oddech. 
-To nie był dobry pomysł, żeby ją zabrać - szepczą do siebie, myśląc, że szatynka ich nie słyszy. 
-Trzeba coś z nią zrobić - mówi jedna z dziewczyn, a dalszej konwersacji Shailene nie jest już w stanie usłyszeć. Nawet nie chce jej słyszeć, jest już zbyt bardzo wyczerpana, by przejmować się kolejnymi sprawami. Zamyka oczy i oddycha głośno, próbując zapomnieć o obrazie martwych ludzi, których widziała tej nocy i o upiornie wyglądającej twarzy Justina, która pomalowana i we krwi innego człowieka przyprawiała ją o mdłości. 
Ale nie może zapomnieć, więc musi ponownie nachylić się, by pozwolić zalegającemu jedzeniu opuścić jej żołądek. Łzy napływają do jej oczu z wyczerpania. Ma ochotę wstać i krzyczeć na nich, że chcę już wrócić do domu, ale nawet tego nie jest w stanie zrobić. Bezsilność to fatalne uczucie, nieprawdaż? 
-Niedługo odprowadzimy cię do domu - nawet nie zauważa chłopaka, który kuca przy niej, próbując nawiązać z nią rozmowę. Shailene unosi głowę w górę, widząc przed sobą maskę zasłaniającą twarz czarnoskórego faceta. 
-Dlaczego nosicie te maski? - pyta, kompletnie ignorując jego słowa. 
-Są dla zabawy... ale mają też za zadanie odstraszać amatorów - mówi i choć Shailene nie może tego zobaczyć, wie, że się uśmiecha. Więc odwzajemnia uśmiech, który w rzeczywistości nawet go nie przypomina. 
-A co gdybym ci ją zdjęła? 
-Sprawdź to - śmieje się, opierając dłonie o kolana. Shailene niepewnie sięga ręką do jego twarzy i zdejmuje maskę tak ostrożnie, jakby za chwile miał wyciągnąć z kieszeni nóż i wbić jej go w pierś. Za maską ukrywał się czarnoskóry chłopak, o dziecinnym wyrazie twarzy, dużym nosie i wielkich, pełnych ustach. Nie jest on w typie Shailene, ale nie wygląda też źle. 
I tak jak myślała, na jego twarzy widnieje promienny uśmiech.
-Czy ty właśnie zdjąłeś maskę? - zza pleców chłopaka wydobywa się ponury głos należący do Justina, który właśnie wrócił. I nie jest już umazany krwią.  Shailene spogląda na niego, a jej towarzysz wstaje podchodząc do Justina i wzruszając ramionami. Czuje się zażenowany, że pozwolił sobie na to tylko z litości do „jakiejś tam” dziewczyny, ale jednocześnie nie zamierza również przyznać się do błędu, jaki popełnił.
-Jesteś idiotą, Benjamin - stwierdza, wymijając go i idąc w stronę Shailene. 
-Musimy iść dalej - mówi, stając nad nią. Dziewczyna nie czuje się na siłach, by się podnieść, nie mówiąc już o przejściu kolejnych kilometrów, aby Justin mógł zabić kogoś kto zrobił mu w przyszłości choćby najmniejszą krzywdę. Jęczy cicho i podpierając się o mur, próbuje wstać. No bo co innego może zrobić? Woli się więcej nie sprzeciwiać. 
-Ona jest cholernie wyczerpana, stary. Może powinniśmy odprowadzić ją do domu - tym razem w obronie szatynki staje inny facet, który ma pomalowaną twarz prawie tak samo jak Justin. Różni ich tylko tyle, że na czole Justin jest napis „death”, a na jego nie. Czy to jakiś tytuł, na który trzeba zasłużyć? Nikt inny tego nie ma. 
-Od kiedy ją bronicie? - z tonu jego głosu można wywnioskować, że jest naprawdę zły. 
-Od kiedy ona ledwie stoi na nogach, wymiotuje i nie trudno zauważyć, że potrzebuje odpoczynku - odpowiada jeden z nich, będąc już zirytowany zachowaniem Justina. Blondyn spogląda w ponownie w stronę Shailene, tym razem jednak jego wzrok jest łagodniejszy. 
Nie odpowiada, a zamiast tego podchodzi do szatynki i wyciąga w jej stronę rękę, oferując jej pomysł. Chwile później Shailene stoi już na nogach, przecierając twarz swoimi rękoma. 
-Odprowadzę Shai do domu, a wy załatwcie resztę spraw
-Zamierzasz jeszcze przyjść? - pyta chłopak, który pozwolił Shailene zobaczyć jego twarzy. Jak on miał na imię? Oh, Benjamin! Tak, Justin go za to skarcił, tak jakby popełnił jakiś największy błąd. Shailene nie potrafi zrozumieć dlaczego oni traktują te maski jak świętość... przecież nie zamierza nic zrobić z faktem, że wie jak oni wyglądają. Cokolwiek robią tej nocy, według prawa nie jest przestępstwem. 
-Wrócę do domu, ja też mam już chyba dosyć tej nocy - stwierdza, wymijając ich. Zanim jednak wybiera kierunek, w którym mają iść, pyta Shailene o dokładny adres jej zamieszkania. Szatynka bez wahania podaje mu potrzebne informacje i już chwile później są w drodze do jej domu.
Przez całą drogę szatynka myśli o swoim ojcu. Jak bardzo przerażony musi teraz być? Zawsze był typem faceta, który panikuje o drobnostki, więc teraz - kiedy faktycznie ma powód do paniki - musi właściwie odchodzić od zmysłów. A jej mama? Czy powinna w ogóle dowiedzieć się o całym tym zajściu? Nie powinna, ale Shailene nie będzie miała wiele do powiedzenia, kiedy jej tata opowie jej o wszystkim. 
Ale on i tak nie będzie wiedział nawet w dziesięciu procentach o tym co się wydarzyło tej nocy. Nie dowie się, że jego córka została morderczynią, że przemierzała uliczki z grupą niebezpiecznych zabójców. Nie będzie również wiedział, że była świadkiem tylu morderstw i omal sama nie została zabita. On będzie wiedział tylko o podstawach, na których to wszystko się opierało. 
Między Justinem, a Shailene panuje cisza. Oboje są zbyt zajęci swoimi myślami, by zwracać na siebie wzajemnie uwagę. 
-Dlaczego właściwie wylądowałaś w centrum miasta, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie ci grozi? - pyta w końcu, wypuszczając powietrze z płuc. Spogląda kątem oka na szatynkę, widząc jak zamyślona zagryza wargę, a po chwili spuszcza wzrok. 
-Wybiegłam za psem. Myślałam, że mam więcej czasu.
-Jak mogłaś narazić się na śmierć z powodu głupiego psa? - bulwersuje się, nie mogąc uwierzyć w idiotyzm, jaki popełniła. Tak naprawdę naraziła nie tylko siebie, ale również Shawna, czego Justin nie zamierza wypowiedzieć na głos. Wie, że ten temat jest dla niej drażliwy, a od jego śmierci minęło zaledwie kilka godzin... jednak prawdy nie da się ukryć. I w głębi siebie ona również to wie.
-Od był moim przyjacielem, nie mogłam pozwolić mu umrzeć - broni się.
-W ten sposób też za wiele nie zyskałaś - mówi bardziej do siebie, jednak na tyle głośno, że Shailene jest w stanie go usłyszeć. Jego słowa uderzają w nią, jednocześnie raniąc jej uczucia, czego chłopak nie jest w stanie zauważyć. Zazwyczaj, albo jest obojętny na uczucia innych, albo po prostu nie widzi, kiedy ich rani. 
-Umiesz pocieszyć człowieka - Justin śmieje się słysząc ten sarkazm w jej głosie i wzrusza tylko ramionami. 
-Pamiętaj, Justin Bieber zawsze do usług - mówi rozbawiony, dopiero z czasem zdając sobie sprawę, że podał jej swoje pewne nazwisko. I nie powinien tego robić z wielu powodów, samo jego imię jest dla niego ryzykiem, ale pełne nazwisko... w każdym momencie może wpisać je w Google, dzięki czemu(przez co) dowie się kim on jest. A to jest coś do czego on nie może dopuścić. To nie tak, że jej nie ufa... chociaż właściwie to dokładnie tak.
Shailene milczy, widząc jak twarz Justina czerwienieje ze złości. Ale na kogo tak naprawdę jest zły? W końcu ona nic nie zrobiła. Ale mimo wszystko woli się już nie odzywać. 
W końcu docierają pod dom dziewczyny. Shailene spogląda w stronę Justina, uśmiechając się niezręcznie. Pierwszy raz widzi na jego twarzy zakłopotanie, chłopak ma uniesione brwi i zagryza wargę. Ten widok jest naprawdę słodki, jeśli można by usunąć tą farbę z jego twarzy i głupi napis. 
-Dziękuje, dziękuje za dotrzymanie obietnicy i pomoc w przetrwaniu tej cholernej nocy - zanim kończy, rzuca się na niego, by móc go mocno przytulić. Justin jest w szoku, więc wypowiedzenie czegokolwiek czy nawet przytulenie jej sprawia mu ogromny kłopot. Dopiero po kilku chwilach odwzajemnia gest, wtulając się w nią równie mocno, co ona w niego. 
Jego oddech jest ciężki, może dlatego, że pierwszy raz od długiego czasu poczuł się naprawdę potrzebny? Prowadził tryb życia, w którym mimo, że był potrzebny, to nikt mu tego nie okazywał. A jeśli mowa o przytuleniu... takim prawdziwym, szczerym przytuleniu - to uczucie również było mu obce od długiego czasu. 
Przytomnieje dopiero w momencie, kiedy czuje jak jej łzy moczą jego koszulkę. Wie o czym, a raczej o kim myśli.
-Nie martw się, Shai. Myślę, że on jest w lepszym miejscu - pociesza ją, sam zupełnie nie wierząc w swoje słowa. On nie wierzy w Boga, niebo czy sprawiedliwość, ale wie, że osoba taka jak Shailene, na pewno w to wierzy. Dlatego chce wesprzeć ją słowami, które w jego mniemaniu są tylko kłamstwem. 
Przejeżdża swoją dłonią po jej ciemnych włosach, a następnie odsuwa ją od siebie, spoglądając w jej oczy. Jest piękną młodą kobietą, za pewne wiele młodszą od niego i o wiele słabszą, jednak kiedy jest przy niej jedyne czego chce to zapewnienie jej bezpieczeństwo. To chore, prawda? On nie jest tym facetem, który zachowuje się w ten sposób.
_____
No i w końcu jest! Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale są wakacje i nie miałam nawet kiedy napisać. Teraz jadę na działkę, więc rozdział nie pojawi się szybciej niż za tydzień, dlatego napisałam troszkę dłuższy rozdział. Co prawda, nie jestem pewna czy ma jakiś sens, bo nie zdążyłam go dokładnie sprawdzić, ponieważ za godzinę wyjeżdżam, a jestem jeszcze w piżamie:) 
Chcę wam ogromnie podziękować za tyle komentarzy, nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. O, i chciałabym również podziękować osobą, które mnie polecają na innych blogach, askach itp. Zależy mi, aby czytelników było jak najwięcej, dlatego jeśli moglibyście mnie jeszcze gdzieś polecić - będę ogromnie wdzięczna.
Znowu się rozpisałam... no nic, ja już lece. Oh, i chcę jeszcze polecić jedno ciekawe opowiadanie: 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 4

Siłą wpycha swoje ciało do kontenera, czując odpychający zapach zgniłych owoców. Oprócz tego czuje coś jeszcze... mdły, odrażający smród rozkładającego się ciała, który dosłownie odbiera Shailene szanse na oddychanie. Powinna to sprawdzić? Nie, raczej nie. Ale ciekawość wygrywa, rozkazując jej rozglądać się w poszukiwaniach źródła smrodu. Ciemność jest jedynym co może dostrzec. Ale ona wie, że ktoś tam jest... martwy ktoś
Zamyka oczy i przykłada dłoń do ust. Klapa od kontenera zaczyna się poruszać, gdy ktoś próbuje ją otworzyć. Shailene wydaje z siebie głośne westchnięcie, kiedy zauważa twarz Deana, uśmiechniętego od ucha do ucha. W jej głowie wojuje tylko jedna myśl.
-Zabiłeś ich? - pyta, a w jej słowach rozbrzmiewa nadzieja. Kto by pomyślał, że ona - Shailene Roudins, dziewczyna, która unikała tej nocy jak ognia, zamykała się w swoim pokoju, nie chcąc nawet myśleć o setkach zabitych - chcę pomścić swoją miłość i przyczynić się do śmierci jego morderców. Jej entuzjazm robi również wrażenie na chłopaku, którego postanowiła nazwać Dean. 
-Dwóch z nich, kobieta zdążyła uciec. - odpowiada zgodnie z prawdą. - Widzę, że ci zależy... - dodaje ze swoim krzywym uśmiechem, jaki Shai zwykła widzieć na jego pomalowanej twarzy. 
-Zabije ją dla ciebie - mówi w końcu, sprawiając, że Shailene spogląda na niego, jakby obiecywał jej nowy dom czy podróż dookoła świata. Uśmiecha się delikatnie, nie mogąc uwierzyć, że on naprawdę chcę zrobić jej przysługę. Kolejną już, swoją drogą. 
Zanim szatynce udaje się mu podziękować, on już beznamiętnie popycha ją do przodu. Nie zwraca jednak uwagi na jego gwałtowność, ponieważ jest zbyt podekscytowana. Myśli o nim. O dobrych rzeczach, jakie chce dla niej zrobić... a co najważniejsze: dlaczego? Jeszcze ponad godzinę temu była przekonana, że zabije ją z zimną krwią, ale on tego nie zrobił. Jakby tego było mało, chcę zabić kobietę, która zabiła ważną dla Shailene osobę. Nie powinno mu na tym zależeć. 
Kiedy zbliżają się na miejsce, Dean wyrównuje kroku z szatynką, trzymając kurczowo jej ramie, jakby bał się, że za chwile się wyrwie. Dziewczyna próbuje ukryć ból jaki jego ręka wywiera na jej ramieniu. Jednocześnie jest również przerażona, że za chwilę zabije człowieka. Przygląda się chłopakowi, który wyprzedza ją o kilka kroków i podchodzi do ceglanej ściany, dotykając jej, jakby czegoś szukał.
Wykłada jedną z cegieł i spogląda na Shailene, chcąc ujrzeć jej reakcje. Szatynka jest pod wrażeniem, widząc klamkę, która przykryta była jedną z cegieł. Dean otwiera drzwi, które są tak dobrze zamaskowane, że nikt nie może o nich wiedzieć. Oboje wchodzą do środka, w którym panuje irytująca ciemność. Chłopak łapie jej ręce od tyłu, jakby chciał założyć jej kajdanki i prowadzi przez długi korytarz, podśpiewując pod nosem jakąś dobrze sobie znaną piosenkę.
Z daleka rozlegają się głosy, śmiechy i muzyka. Ktoś najwidoczniej dobrze się tam bawi. Wchodzą do pokoju. Shailene spogląda na wszystkich po kolei.  Para całująca się na kanapie, jakby nie widzieli świata poza sobą, kolejna na fotelu na przeciwko nich. Trójka mężczyzn rozmawia, śmiejąc się w niebo głosy. Jakiś facet bawi się swoim ogromnym pistoletem, a obok niego kolejny próbujący przekrzyczeć muzykę. Kiedy dziewczyna chcę spojrzeć na ostatniego, siedzącego na dużym fotelu i palącego papierosa, czuje rękę na swoim karku i ktoś rzuca nią o ziemie. 
Upada na dywan, a wzrok wszystkich obecnych w pokoju skupia się tylko na niej. Muzyka cichnie. Shailene przewraca się na plecy i podpierając na rękach, spogląda zawiedziona na Deana. A więc ją oszukał? Chłopak uśmiecha się, zakładając sobie broń na karku. Jego uśmiech jest specyficzny - jakby drwiący, jednocześnie zdenerwowany i szczęśliwy jak dziecko, które dostało zabawkę, ale mimo przerażająco pomalowanej twarzy, atrakcyjny. 
-I to mi się podoba, Justinie - mówi ktoś zza jej pleców, jednocześnie dając możliwość Shailene nadania mu prawdziwego imienia. To Justin. Justin. Może nie jest ładniejsze od Deana, ale na pewno pasuje o wiele bardziej. 
Chłopak denerwuje się, posyłając groźnie spojrzenie zbliżającemu się do nich facetowi. 
-Bez nazwisk, kurwa - warczy, przez swoje zaciśnięte zęby. Mężczyzna nic sobie nie robi z jego zdenerwowania, zamiast tego podchodzi do Shailene, przyglądając jej się dokładniej. Zbliża się do niego kolejny, znacznie młodszy facet i podaje mu broń. Jest o wiele większa i bardziej skomplikowana od tej, którą trzyma Justin. Imponuje swoim rozmiarem.  
Szatynka kątem oka spogląda w stronę Justina, chłopak zauważywszy ją, unosi jedną brew i przygląda się całemu zajściu. Zaczyna rozumieć. Musi to zrobić, teraz. Ostrożnie sięga do pistoletu, który zdołała schować za paskiem i przełyka głośno ślinę. Nie chcę tego robić. Mężczyzna naładowuje magazynek. Czasu jest coraz mniej. Zbiera się na odwagę i wyciąga dłoń przed siebie. Wzrok tego człowieka zatrzymuje się na niej. Dziewczyna oddaje strzał, ale pudłuje. Strzela więc ponownie, raz za razem. Nie zauważa dwóch facetów, stojących niedaleko, którzy od razu rzucają się po broń. Justin postanawia jej pomóc, więc zanim łapią pistolety, strzela w nich. Nie pudłuje ani razu, a Shailene przestaje strzelać i skupia swój wzrok na Justinie. Następna osoba szykuje się do strzału. Brązowooki strzela w jego nogę. 
Uśmiecha się spoglądając na zwijającego się z bólu, młodego mężczyznę. Stawia kilka kroków w jego stronę, znajdując się tuż nad nim. 
-A szkoda, lubiłem cię - jęczy, jakby naprawdę nie chciał tego robić. Przerywa swoją grę aktorską, strzelając mu w głowę i odwraca się do reszty. Wszyscy są tak przerażeni, że nawet nie zamierzają reagować. Przyglądają się Justinowi, widocznie zaskoczeni jego „zdradą”. Shailene czuje ból w klatce piersiowej, ale jednocześnie jest szczęśliwa, że udało jej się to przeżyć. 
-Ta dziewczyna ma przeżyć do końca tej nocy... możecie spróbować mi pomóc lub przeszkodzić. Ale ostrzegam, zanim wybierzecie drugą opcje, zastanówcie się trzy razy - ostrzega, kiwając bronią w te i wewte. W pokoju zapada ciszę. 
Słodkie. Pokręcone, ale słodkie, myśli Shailene skupiając swój wzrok na nim. 
-Chcesz ją zabrać na zewnątrz? - kpi jedna z dziewczyn, stojąca z rękoma zaciśniętymi na klatce piersiowej. Shai spogląda w jej stronę, unosząc brwi. Wygląda jak jedna z tych dziewczyn, których należy szukać przy autostradach. Czerwone włosy, odsłonięty brzuch oraz piersi i naprawdę bardzo krótkie spodenki. Przypominają bardziej bieliznę, ale przecież nie powie tego na głos.
-Masz lepszy pomysł? - Justin wydaje się być zirytowany. Dziewczyna nie odzywa się już nawet słowem. 
-Nie możecie mnie po prostu odprowadzić do... 
-Nie, nie mamy na to czasu - przerywa jej. Nie wydaje się być pozytywnie nastawiony do żadnej osoby w pokoju, więc Shailene decyduje się po prostu siedzieć cicho i wykonywać jego polecenia. Mimo to, ma wrażenie, że to będzie jeszcze długa noc. Kiedy zabiła tego mężczyznę, Justin przejął pałeczkę i teraz to jego wszyscy muszą słuchać. Najwyraźniej jemu to nie odpowiada.  
Wszyscy zaczynają zbierać najlepsze bronie, jakie mają w zapasie i wychodzą przed budynek. Shailene stara się trzymać jak najbliżej Justina. Czuje, że tylko jemu może w pewien chory sposób zaufać. Może i jest mordercą, ale w końcu to właśnie on uratował ją od pewnej śmierci. 
Brązowooki prowadzi, a reszta idzie za nim. Wydaje się doskonale wiedzieć dokąd zmierza. 
Idą jedno za drugim, a zanim skręcą w kolejną ulicę upewniają się, że jest pusta. Są ostrożni, ale to nie wszystko... oni wiedzą co robią, znają się na tym i zapewne nie zabijają tylko w ramach zemsty. Każdy z nich jest na swój sposób przerażający, ale również inny. I może Justin naprawdę okazał się mieć serce, oferując jej pomoc, ale reszta wcale taka nie jest. Zapewne chcą ją zabić, ponieważ to ona jest przyczyną śmierci ich „szefa” czy kimkolwiek był zabity przez nią człowiek. 
Idzie, wpatrując się w chodnik i nie czując się na sile, by spojrzeć choćby przed siebie. Kilka kroków przed nią idzie Justin, wyraźnie pogrążony w misji dotarcia na miejsce, a zaraz za nią idzie reszta. Jest ich siedmiu, góra dziesięciu. Każdy z nich bada ją wzrokiem, nie próbując nawet ukryć zainteresowania jej osobą.
Nie patrzy przed siebie, więc nie widzi również zatrzymującego się Justina. W efekcie wpada prosto na jego plecy, odbijając się od nich, a próbując złapać równowagę odchodzi dwa kroki do tyłu. Jej oddech jest przyśpieszony. Justin odwraca się i spogląda na nią dziwnie, starając się nie roześmiać. 
Shailene jest śmieszną osobą, szczególnie w tej sytuacji. Jest tak przerażona, że nie rozumie nawet co dokładnie się dzieje, słowa docierają do jej głowy dopiero po kilku minutach, a najmniejsze spojrzenie zawstydza ją, sprawiając, że musi ukryć swoją twarz za gęstymi włosami. Ale oprócz tego, ta noc obudziła w niej coś czego nie było w niej dotychczas... chęć zemsty. Irytujące uczucie, które nie może czekać. Ponieważ chcę to zrobić tej nocy. 
Blondyn podchodzi do drzwi i puka do nich, uśmiechając się pod nosem. W domofonie odzywa się spokojny, cichy głos kobiety. Dobrze mu znany głos, którego nie słyszał już przecież przez tak długi czas. 
-Zgadnij kto to, Makayla - ton jego głosu zmienia się. Ciche szarpnięcie w odpowiedzi, a drzwi zostają otworzone przez drobną blondynkę, z włosami związanymi w kucyka. Ma na sobie piżamę składającą się z krótkich spodenek i bokserki. Staje przed grupą ludzi, a wszyscy natarczywie badają wzrokiem jej zgrabne ciało. Wygląda naprawdę dobrze, jest umięśniona i ładna. 
-Justin? - unosi brwi do góry z zaskoczeniem. 
-Kim ona jest? - pyta jedna z dziewczyn stojących za Shailene. Dziewczyna ma ogromną ochotę by obrócić się i sprawdzić, kto „szepcze” tak głośno, jednak jej wzrok jest zbyt mocno przywiązany do Justina.
-Justin ma z nią jakąś niedokończoną sprawę - odpowiada inny głos, tym razem męski. 
Blondyn słyszy to i uśmiecha się na tę grę słów. 
-Przyszedłem po zemstę, suko - odpowiada sprawiając, że dziewczyna zaczyna się wycofywać. Ale jest za późno, zdążyła już otworzyć drzwi, niemalże dając Justinowi pozwolenie na zamordowanie jej. Chłopak niemal natychmiast rzuca się na nią, przywierając ją do ziemi całym sobą. Spogląda w jej oczy, układając swoje ręce wygodnie na jej szyi i poddusza ją.
Makayla wije się pod nim, szarpie, próbuje krzyczeć i zepchnąć blondyna z siebie. Usiłuje walczyć o choć kilka oddechów więcej, lecz siła jaką dysponuje brązowooki jest niepodważalna. Jeśli on nie chce jej tego dać, nikt tego nie zrobi. A on uwielbia bawić się życiami. Szczególnie tymi należącymi do osób, które skrzywdziły go w przeszłości. Ona nie chcę umrzeć, nie chcę zostawić rodziny, nie chcę pozwolić swojej przeszłości przyjść i odebrać jej tak ważny dar jakim jest życie. Szkoda tylko, że nie może tego powiedzieć na głos. Rozbawiłaby Justina. 
Oczy blondynki zaczynają się zamykać i choć wciąż stara się walczyć, brak powietrza nie daje jej do tego prawa. Wtedy jednak ktoś atakuje jeszcze niedoszłego mordercę dziewczyny. Drobne ręce uderzają w jego plecy i próbują odciągnąć go od ofiary. To automatycznie rozdrażnia chłopaka. A kiedy on jest rozdrażniony, sprawy nie mają się za dobrze.
Odwraca się do tyłu i mrozi wzrokiem Shailene, która nie chcę dopuścić go do zabicia Makayli. 
Justin reaguje szybko, łapiąc jej dłoń i wykręcając na tyle mocno, że ciało dziewczyny upada na ziemie. Nikt nie komentuje zajścia, natomiast wszyscy obserwują je bardzo dokładnie, będąc jednocześnie zaskoczonym odwagą Shailene. Teraz doskonale widać, że nie wie z kim ma do czynienia. Jemu się nie przerywa i wie to każdy. Chłopak puszcza Makayle, która zaczyna płytko oddychać, i wdrapuje się na Shailene przygważdżając jej ramiona do chodnika. Jego złość nasila się z minuty na minutę. Łapie obie dłonie dziewczyny i przyciska je mocno, chcąc słyszeć ból szatynki. On chcę słyszeć jak krzyczy z bólu, chcę zobaczyć to w jej oczach i na jej twarzy. 
-Makayla, co się dzieje? - wszyscy obecni są w stanie usłyszeć głos starszego mężczyzny, dochodzący z domu. Po chwili słychać już tylko krzyk i odgłosy kroków. Brązowooki odwraca się w stronę faceta, który nachyla się nad swoją umierającą córką, i wyciąga pistolet zza paska spodni. Oddaje dwa strzały, a następnie celuje w stronę blondynki. Jeden strzał wystarcza, by pozbawić ją życia. Nie jest to jednak sposób, w jaki chciał to zrobić.
-Lekcja numer jeden. Nie przerywasz mi, nigdy! Nie ważne czy zabijam człowieka czy czytam książkę, nie masz prawa do odrywania mnie od tego co robię. Mogę cię teraz, kurwa, pozbawić życia w sposób, w jaki chciałem zabić ją, ponieważ to jest coś co lubię robić - jego głos jest stanowczy, przepełniony jadem i złością. 
I dostaje to czego chcę. Strach, który paraliżuje ją od czubka głowy do stóp. Przerażenie i ból. Kto by pomyślał, że nie musiał nawet się starać, a ona już trzęsła się jak galaretka. 
Wtedy na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Wpatruje się jeszcze w nią, obserwując jak jej głowa powoli unosi się do góry i dół. To jest ten moment, w którym ona uświadamia sobie, że wcale nie zależy mu na uratowaniu jej życia. Wolałby ją zabić, ale nie robi tego, co nie oznacza, że nie może tego zrobić. 
Dziewczyna powtarza w głowie jego słowa: Nie przerywasz mi! i już nie zamierza tego robić. 
_______
Najpierw chcę wam ogromnie podziękować za 16 komentarzy, naprawdę nie wiecie jak miło jest wiedzieć, że aż tyle osób zadało sobie trudu, jakim jest skomentowanie mojej pracy. Planowałam dodać rozdział wcześniej, ale miałam za dużo spraw na głowie, więc nie miałam nawet, kiedy go sprawdzić. 
Chcę jeszcze wyjaśnić kilka spraw, mianowicie: niektórym z was nie podoba się, że akcja rozwija się tak szybko. I całkowicie to rozumiem, natomiast nie mogłam postąpić inaczej, ponieważ ten „jeden dzień” będzie trwał przez kilka rozdziałów, a nie chciałam przeciągać tego tak długo, że w dwudziestym rozdziale wciąż czytalibyście o tej nocy. Rozdziały, które teraz dodaje są podobne do filmu, na którym się wzoruje, ponieważ stworzyłam tą historie na podstawie filmu, co nie oznacza, że tak będzie do końca. Zresztą, wkrótce sami się przekonacie;) 

wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział 3

Biegnie tak szybko, jak tylko pozwalają jej na to obolałe nogi. Wyczerpanie i ból rozkazują jej zatrzymać się i poddać, lecz zdrowy rozsądek mówi, by biec i nie zatrzymywać się do samego końca. Teraz z jej głowy zniknęły wszystkie myśli: Shawn, rodzice, przerażająca noc, mordercy... ona po prostu biegnie nie zaprzątając sobie głowy myślami. Podobnie zachowuje się Shawn, który choć mógłby biec szybciej, nie robi tego nie chcąc zostawiać szatynki w tyle. 
Kiedy dobiegają do bramy, Shailene niemal rzuca się na nią, próbując złapać oddech. Ogląda się do tyłu - nie widać nic, ale słychać dźwięk motoru. Z pomocą Shawna, dziewczyna przedostaje się na drugą stronę i odbiegając kilka kroków od bramy, czeka aż Shawn przejdzie. Wtedy zza rogu wyłaniają się trzy motory. Usta Shailene otwierają się ze zdumienia. Nie jest w stanie wykrztusić z siebie słowa, podczas kiedy chłopak wspina się na wysoką bramę, ogromnego domu, na którego terenie znajduje się już Shailene.
-Shawn, szybciej! - pośpiesza go szatynka, jej głos jest pełen desperacji. Brunet odwraca głowę do tyłu, a kiedy zauważa schodzącą z motoru kobietę, która kieruje się w jego stronę, traci równowagę i puszcza się bramy, upadając na ziemie. 
Zanim udaje mu się ponowić próbę, jest przy nim motocyklistka. Na jej twarzy jest maska, zapewne najbardziej przerażająca z całej ich trójki. Shailene pragnie krzyczeć, lecz odbiera jej mowę. Czuje, że całe jej ciało jest sparaliżowane. Obserwuje swojego chłopaka w rękach morderczyni, widzi jak popycha go na ceglaną ścianę budynku i przygląda mu się. Kobieta zauważa, że jego wzrok skupiony jest na czymś innym, odwraca wzrok. Oh, prawie zapomniała o tej drobnej, przerażonej szatynce, która dla niego jest wszystkim. Spogląda na nią, po czym unosi rękę i zaczyna nią machać, tak jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Scena rodem z horroru. 
To co dzieje się następne sprawia, że Shailene cofając się o krok do tyłu, potyka się o własną nogę i ląduje na trawie. Motocyklistka po prostu zdejmuje maskę i wpija się w usta jej ukochanego. Shailene czuje jak jej ręce pokrywa gęsia skórka. Następnie kobieta dostaje od swojego towarzysza sztylet, który bierze w dłoń i bez skrupułów wbija go w pierś Shawna. 
Krzyk szatynki jest teraz w stanie usłyszeć każdy w okolicy. Krzyk tak głośny, że wręcz przerażający, ogłuszający, lecz nie będący w stanie wpłynąć na motocyklistkę, która wysuwa sztylet z ciała umierającego Shawna, po czym ponownie wpycha go w to samo miejsce. Krzyk zamiera jej w gardle, a jej oczy są otwarte tak szeroko, jakby za chwile miały eksplodować. Próbuje się podnieść, pobiec do niego i ratować na tyle na ile potrafi, jednak powstrzymuje ją jedno głupie słowo, które wypowiedziała jakiś czas temu. Obietnica. 
Spogląda na swojego ukochanego i z ruchu jego ust jest w stanie odczytać „biegnij”. 
Świat dookoła przestaje na moment istnieć... zatrzymuje się. Shailene nie odczuwa nic prócz pustki, nie czuje więc bólu, cierpienia, żalu czy złości. To po prostu pustka, która wyżera ją od środka. Wierci dziurę w jej klatce piersiowej. Doświadczenie to przypomina dokładnie opisy śmierci ukochanej osoby. Shailene czuje jakby jej serce było z drobnego szkła, które w każdej chwili może się rozbić - tak, właśnie w tym momencie upada na ziemie i rozbija się na miliony kawałeczków.
Dopiero gdy motocykliści-mordercy próbują przedostać się na drugą stronę ogrodzenia, jej umysł się rozbudza, by przypomnieć jej o obietnicy złożonej Shawnowi. Musi uciekać, nie pozwolić się złapać. Przeżyć. Ostatnie spojrzenie rzucone w stronę Shawna, tak, jego oczy są już zamknięte. Podpiera się na rękach, podnosi i rzuca się do ucieczki. 
W mroku dostrzega furtkę, dokładnie tą o której była mowa. W rozbiegu rzuca się na nią z impetem, jednocześnie naciskając na klamkę. Jest otwarta! Mimo to, Shailene nie zatrzymuje się nawet na sekundę, po prostu biegnie dalej. Jest już w okolicy, którą powinna znać? Oh, tak! Ale czy zna? Nie. Zupełnie nie kojarzy, gdzie się znajduje, nie wie również czy to przez panującą ciemność, a może przez nadmiar emocji. Zwalnia trochę, jednak wciąż biegnie rozglądając się po bokach, w poszukiwaniu czegoś co mogłaby skojarzyć.
Zauważa autobus. Zwykły, szkolny autobus stojący pusty na środku ulicy. 
Niepewnie podchodzi do niego i stając na palcach, zagląda do środka. Martwe ciała, autobus jest pełen martwych ciał. W normalnych okolicznościach Shailene byłaby co najmniej przerażona, lecz teraz było jej to wszystko jedno. Pragnęła tylko schować się i odpocząć przez chwile, zanim znowu będzie musiała walczyć o życie. Wchodzi więc przez otwarte drzwi i zgrabnie omijając zwłoki, dociera na miejsce kierowcy. Nie ma go. Shailene nie myśli nad tym ani chwili dłużej, opada na siedzenie i wzdycha głośno. Wszystkie fakty powoli zaczynają do niej docierać. 
Shawn nie żyje
Uderza zaciśniętą pięścią o kierownice, której klakson wydaje głośny i długi dźwięk. Shailene zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie może to przynieść, ale nie czuje się na siłach, by się tym przejmować. Opiera głowę o siedzenie i zamyka oczy, starając się zrelaksować. Przez mikrofalówkę odzywa się męski głos. Nawołuje na podniesienie słuchawki i w kółko powtarza jedno imię, które, jak łatwo się domyślić, należy do kierowcy. Szatynka nie jest wstanie zidentyfikować głosu mężczyzny, którego zapewne nigdy wcześniej nie miała okazji poznać.
Mruga kilkukrotnie, rozglądając się w poszukiwaniu sprzętu. Ale mikrofalówka przepadła. Tak jakby głos mężczyzny wydobywał się znikąd. Kiedy wydaje się, że już sobie odpuścili, Shailene słyszy za sobą głośne szarpnięcie i dźwięk kroków. Ktoś jest w środku autobusu. Dziewczyna spogląda w stronę drzwi, mogłaby nimi uciec, ale musiałaby przebiec na drugą stronę czym naraziłaby się na złapanie. Poza tym, kiedy będzie uciekała, ktoś mógłby ją zastrzelić. 
Zbliża się. Shailene panikuje. 
-Cześć - przedłuża literę "e" swoim dziecinnym, a zarazem seksownie zachrypniętym głosem. Shailene zdaje sobie sprawę, że słyszała już gdzieś ten głos. Tylko czemu zamiast ulgi czuje jeszcze większe przerażenie? 
Szatynka odwraca gwałtownie głowę. Widzi stojącego kilka kroków dalej chłopaka, w jego dłoni znajduje się pistolet, którym w przeciągu kilku sekund mógłby rozstrzelić ją na strzępy. Ale ona go kojarzy. Jego twarz, wymalowana białą farbą, idealnie go maskuje. Oczy pomalował na czarno, a na czole jest dokładnie ten sam napis, który widziała u niego dzień wcześniej - „death”. Ubrany jest zupełnie inaczej, ale Shailene nie przykłada teraz do tego dużej wagi. 
Kiedy on zauważa, jak Shailene mierzy go wzrokiem, a w jej oczach niemal wypisany jest strach, na jego twarzy kształtuje się krzywy uśmiech. Dziewczyna niewiele myśląc rzuca się do ucieczki. Nie robi nawet dwóch kroków, kiedy jej ramie spotyka się z zimną ręką, która bez najmniejszej trudności rzuca nią o ziemie. Ból przeszywa jej ciało, a głowa wystrzeliwuje do góry. Oczekuje zobaczyć lufę pistoletu przy swojej twarzy, lecz o dziwo widzi jedynie uśmiechniętego młodego mężczyznę opartego o jedno z siedzeń. Przygląda jej się w sposób tak parszywy, że niemal nie do zniesienia. 
Podchodzi do niej, po czym stając nad jej drobnym ciałem, siada na niej łapiąc jej ręce i rzucając nimi o metalową podłogę autobusu. Dziewczyna wzdryga się, spoglądając na jego twarz, która jest teraz zdecydowanie zbyt blisko jej. Nie jest jednak w stanie dostrzec niczego za dużą warstwą farby jaką nałożył, by nikt nie mógł rozpoznać jego tożsamości. 
Szailene przełyka ślinę. 
-Zabijesz mnie? - zadaje pytanie, próbuje nie brzmieć jak przerażone dziecko, lecz jej głos brzmi nienaturalnie. 
-Nie, nie zrobię tego - uśmiecha się przekręcając głowę na bok, tak by przyjrzeć jej się dokładniej. - Zrobi to ktoś inny. Ja muszę cię tylko, hm, dostarczyć na miejsce - dodaje. 
-Posłuchaj mnie, proszę. Zdaje sobie sprawę, że jesteś jednym z tych, którzy nie mają serca i mógłbyś wysłuchać mojej historii po czym zabić mnie z zimną krwią, ale ja naprawdę nie mam już siły walczyć. Dzisiejszej nocy uciekł mój pies, który był moim jedynym przyjacielem, ktoś... zabił mojego chłopaka, a teraz zapewne i mi nie pozostało zbyt wiele. Naprawdę nie chce dziś umierać, proszę cię, pomóż mi - bierze głęboki oddech, spoglądając w jego oczy, które wydają się nie wyrażać zupełnie nic. 
-On i tak cię zabije, nie ważne kim jesteś - wzrusza ramionami.
-Więc mi pomóż - przekonuje go. Brązowooki uśmiecha się krzywo, obserwując z jaką determinacją stara się go przekonać. W końcu jednak decyduje się jej pomóc. Przysuwa się do niej bliżej, a po chwili odpycha na rękach i podnosi. Wyciąga zza paska spodni pistolet i rzuca nim na klatkę piersiową szatynki. 
Shailene przygląda się broni. Co ma z nią zrobić? Unosi wzrok na chłopaka i mruży oczy, chcąc uzyskać jakąkolwiek odpowiedź. 
-Nigdy nie lubiłem tego skurwiela - puszcza do niej oczko i wyprowadza ją z autobusu. 
-Teraz posłuchaj, a przeżyjesz. Nie próbuj mi uciekać lub we mnie strzelać, bo sam cię zabije. - tłumaczy, kiedy znajdują się już na zewnątrz. Szatynka kiwa energicznie głową. On spogląda na nią kątem oka, po czym popycha do przodu rozkazując iść i nie zatrzymywać się. Shailene zdaje sobie sprawę z problemów w jakie się wpakowała. Teraz tylko on może jej pomóc, więc musi być mu posłuszna.
Shailene odwraca się do tyłu, chcąc jeszcze raz na niego spojrzeć, jednak szybko tego żałuje. Jego spojrzenie wyraźnie daje jej do zrozumienia, że ma tego nie robić. Natychmiast odwraca głowę, myśląc o nim. Właściwie co on tutaj robi? Dlaczego dał jej broń, jednocześnie ofiarując jej w ten sposób pomoc? Jak ma na imię? Chwila namysłu... Shailene wpada do głowy Dean. W końcu to imię pasuje do niego idealnie.
Z kieszeni „Deana” wydobywa się czyjś głos. Ten sam, który Shailene słyszała w autobusie. 
-Mam ją, będziemy za dziesięć minut - mówi do sprzętu, wkładając go z powrotem na miejsce. Szatynkę kusi, aby się odwrócić, lecz zdaje sobie sprawę, że teraz może zareagować groźniej niż chwile temu, więc po prostu idzie przed siebie. 
-Dlaczego to robicie? - stara się rozpocząć rozmowę. 
-Czysta zabawa. To jedyny dzień kiedy możemy odreagować, te dzieciaki są chore. - dziewczyna widzi jak uśmiecha się tuż za nią. Mówienie o tej nocy sprawia mu mnóstwo przyjemności. Wzdycha głośno, starając się obmyślić kolejne, bardziej przemyślane pytanie. 
-Zabiliście dużo ludzi? - rzuca, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z bezsensowności swojego pytania. Ale on odpowiada. 
-W porównaniu do tego co było rok temu, można powiedzieć, że tylko kilku. Ale noc jest jeszcze młoda, nieprawdaż? - podnosi głos, który jest wypełniony szczęściem, jakby mówił o najprzyjemniejszych chwilach swojego życia. 
-To sprawia wam aż taką radość? - w jej głosie słychać drwinę. Justin również to zauważa. 
-Piszesz książkę? - zamyka jej buzię. 
Resztę drogi przebywają w ciszy. Shailene czuje się niezręcznie, ponieważ wciąż czuje pistolet wbijający się w jej plecy, jakby mówił „zaraz zostaniesz morderczynią”. Ta myśl nie pozwala jej normalnie funkcjonować. Minuty mijają, a ona wie, że z każdą chwilą są coraz bliżej, jednak kiedy tylko próbuje zwolnić, Dean popycha ją, rozkazując jej się pośpieszyć. 
Rozlegają się strzały, a następnie dźwięk motoru. O nie. Shailene czuje, że serce podchodzi jej do gardła. Natychmiast odwraca się do tyłu, zauważając białe światła. 
-To oni, to znowu oni - jej głos drży. 
-Zadarłaś z nimi? - pyta jej towarzysz, który jest wyraźnie zaskoczony jej „odwagą”. Szatynka zastanawia się przez chwile, po czym postanawia opowiedzieć chłopakowi całą historie. Dean wydaje się słuchać wyraźnie, choć nie wygląda na specjalnie przejętego. No cóż, to nie w jego życiu zabita została tak ważna osoba. 
-Biegnij przed siebie, aż zobaczysz zielony kontener, masz się tam schować, niedługo do ciebie dołączę. - tłumaczy jej, a następnie puszcza wolno, pozwalając uciekać. Zanim jednak rusza, łapie jej ramie i przyciąga do siebie, pozostawiając na jej twarzy swój zimny oddech. 
-Spróbuj uciec, a poświęcę resztę tej nocy, by cię znaleźć i osobiście odstrzelę ci głowę. Zrozumiałaś? - kiwa głową.
Biegnie. Tak szybko, jak tylko potrafi. Jedna noga plączę się o drugą, ale w jej głowie szumi tylko jedna myśl. Pragnie uciec również od niego, jednak rozumie, że on dotrzyma obietnicy i dopadnie ją. Musi więc grać na jego zasadach... to w końcu jego gra.
_____
No i w końcu pojawił się Dean*Justin*! Podoba wam się jego postać? Mi bardzo. Chciałam dodać rozdział wcześniej, ale jestem nad morzem, więc dopiero teraz znalazłam chwilkę na dodanie. Kolejny pojawi się dopiero, gdy wrócę.
Komentujcie proszę - to dla mnie znaczy naprawdę dużo, ponieważ widzę, że mam dla kogo to pisać.