niedziela, 7 września 2014

Rozdział 6

Ból fizyczny jest stokroć lepszy od psychicznego. Dlaczego? Z bólem fizycznym jest tak, że on trwa i trwa, ale przecież w końcu znika, tak po prostu przechodzi i już nie wraca, a ból psychiczny? Cóż, z nim sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. On jest, trwa i niszczy nas w sposób bezszelestny i niezauważalny dla ludzkiego oka. A kiedy wydaje ci się, że wszystko zaczyna układać się od nowa, wraca z podwojoną siłą i zabija cię od środka, a co jest najgorsze w tym wszystkim? On cię wyniszcza, ale nie jest w stanie zabić. 
Takim bólem jest między innymi, ból po stracie kogoś bliskiego - ponieważ wiesz, że już nigdy nie dotkniesz, ani nie zobaczysz tej osoby, że nie przeżyjecie wspólnie nowych przygód i wspaniałych chwil. Ale nie możesz tego zmienić... bo tej osoby już nie ma, odeszła i nie słyszy twoich słów. Wiesz, że nie możesz zadzwonić, bo nie odbierze. Nie ma go, odszedł. Zostawił cię. I chcesz być na niego zła, ale nie możesz, bo to nie jego wina. Więc cierpisz w samotności, no bo... co innego możesz zrobić? Gdyby tu był, opowiedziałabyś mu o swoim bólu. Ale jego nie ma i to właściwie wszystko co możesz powiedzieć. 
Pragniesz czuć ten ból fizycznie, bo w ten sposób miałabyś satysfakcje, ale nie możesz, bo tak właśnie jest z bólem psychicznym. Rani nie pozostawiając ran, na zewnątrz. 
-Za chwilkę będziemy na miejscu, spodoba ci się u babci - mówi ojciec, klepiąc ją pocieszająco po ramieniu. Powinna płakać czy się ucieszyć? Właściwie teraz jest jej to obojętne, więc nawet nie daje znaku, że dotarły do niej te słowa. Nie odkleja wzroku od okna, tak jakby faktycznie obserwowała tam coś ciekawego. 
Myśli Shailene skupiają się tylko na jednej osobie. Najważniejszej osobie. Człowieku, który oddał swoje życie, by ona mogła żyć, ale tak naprawdę niepotrzebnie, ponieważ szatynka czuje, jakby ogromna część jej odeszła wraz z nim. Nie potrzebuje dalej żyć, wolała umrzeć tamtego dnia razem z nim. I boli ją również to, że Shawn był przy każdym ciężkim momencie w jej życiu, a teraz... gdy przechodzi przez najcięższe - jego już nie ma. 
Samochód podjeżdża pod niewielki drewniany domek, który z zewnątrz urządzony jest w naprawdę nowoczesny sposób. Przed wejściem wisi hamak powieszony pomiędzy dwoma drzewami, grill oraz stolik, przy którym można usiąść i porozmawiać. W dalszej części widać również huśtawkę i piaskownice, którą Shailene pamięta z czasów dzieciństwa. Wzrok dziewczyny zatrzymuje się na staruszce, która już stoi w drzwiach ze swoim promiennym uśmiechem, gotowa przyjąć swoją wnuczkę do domu na całe wakacje. 
-Witajcie, moi kochani! - zachwyca się, kiedy we dwójkę opuszczają samochód i kierują się w jej stronę. Shailene mierzy jedynie swoją babcie wzrokiem, a następnie posyła w jej stronę uśmiech, który można zaliczyć do jednego z najbardziej sztucznych, jakie kiedykolwiek zagościły na jej twarzy. - Shailene, jak tyś wyładniała! Ale jesteś naprawdę blada, musimy coś temu zaradzić - z jej ust nie przestaje wypływać wodospad słów, których szatynka już po kilku sekundach przestaje słuchać.
-Mogę iść do swojego pokoju? - pyta niegrzecznie, przerywając babci w połowie zdania. Kobieta zamyka się na chwilę, a potem promienny uśmiech ponownie pojawia się na jej starej twarzy. 
-Lepiej będzie, jeśli odpoczniesz na dworze. Połóż się na hamaku, a ja wypije kawę z twoim tatą, potem pokaże ci twój pokój - mrugnęła do wnuczki, próbując wyglądać jak jedna z tych młodych dziewczyn, które ogląda na co dzień w telewizji. Shailene zrezygnowana idzie się położyć, zdając sobie sprawę, że kłótnia nie jest teraz na miejscu. 
Podchodzi do hamaka i wdrapuje się na niego, kiwając się na boki. Słyszy jak babcia pyta jej taty o szczegóły tragedii, która ją spotkała. Ta kobieta zdecydowanie jest zbyt ciekawska, nie wspominając już o braku dyskrecji. Wszyscy uważają, że godziny, które Shailene przeżyła na powietrzu w ten dzień są niemal niemożliwe do przeżycia. Taka niedoświadczona, młoda dziewczyna poradziła sobie tam przez kilka godzin... zupełnie sama? Nie, w to po prostu nie da się uwierzyć. Zapewne uwierzyliby, gdyby dowiedzieli się o pomocy, jaką uzyskała. 
-Jeśli nie zdążę, nie zatrzymuj się nawet na chwile. Oni nie odpuszczą, rozumiesz? - w moich oczach automatycznie pojawiają się łzy. To chyba jakiś żart, a on jest naprawdę głupi, jeśli wierzy, że zostawię go na pewną śmierć. Nie mogłabym tego zrobić nawet najgorszemu wrogowi. 
-Nie zostawię cię - mówię zgodnie z prawdą. Czuje, że jeśli on ma umrzeć tej nocy, to ja razem z nim. Mój wzrok skupia się tylko na pięknej twarzy Shawna, a motocykliści, którzy zatrzymują się niedaleko nas, obserwując nasze poczynania przestają się w tej chwili liczyć. Jest tylko on i ja, jesteśmy razem i dopóki jestem przy nim, czuje jakbym była w najbezpieczniejszym miejscu na świecie.
-Zrób to dla mnie i nie zatrzymuj się. Obiecujesz? - jego stanowczy głos jest wręcz przerażający.. Wiem, że jeśli mu to obiecam - będę musiała to zrobić. 
-Obiecuję 
Szlocha na samo wspomnienie tej chwili. Boli ją, że kiedykolwiek mu to obiecała i, co najgorsze, że obietnicy tej dotrzymała. Gdyby wtedy rzuciła się za nim, byłby zły, ale przynajmniej to ona nie musiałaby cierpieć żyjąc bez niego. Cóż, to dość egoistyczne spojrzenie, ale czasami po prostu nie można inaczej. Zawsze pojawi się w naszym życiu taki moment, w którym pragniemy przestać cierpieć, zakończyć to i wtedy spoglądamy na wszystkich zza swoich „egoistycznych okularów”. 
Przeciera nos i spogląda w stronę swojego ojca, który zawzięcie rozmawia ze swoją mamą, popijając przy tym kawę. Pomimo, że nawet ich nie słyszy, irytuje ją sama ich obecność. Pragnie zostać sama, ale jej babcia nie daje jej takiej możliwości. 
-Pomyślałam, że mogę się gdzieś przejść. No wiecie, zwiedzić okolicę - zrywa się z hamaka, kierując się w stronę tej dwójki. Oboje przerywają rozmowę, by móc spojrzeć na szatynkę. Na jej twarzy pojawia się słaby, wymuszony uśmiech, na który jak zwykle się nabierają. Dziewczyna już dawno nauczyła się ukrywać w sobie swoje emocje, to Shawn był jedynym człowiekiem, który potrafił zauważyć jej cierpienie. Ale teraz, gdy jego już nie ma... może ukrywać w sobie ten ból do woli, pozostając niezauważoną. 
-Jasne, czemu nie? Poczekaj tylko chwilkę, dam ci listę zakupów, po drodze wskoczysz do sklepu - mówi, a już sekundę później jest w drodze do domu. Shailene nie udaje się nawet przewrócić oczami, a kobieta już wraca trzymając w jednej ręce listę, a w drugiej kilka banknotów. Szatynka zabiera więc listę i pieniądze i rusza na spacer.
Szatynka nie ma pojęcia dokąd zmierza, chcę iść po prostu przed siebie, jak najdalej od miejsca, które na kilka najbliższych miesięcy będzie nazywała swoim domem. Próbuje wyrzucić ze swoich myśli przeszłość, ten dzień, jednak nie może skupić się na niczym innym. Znajduje się u swojej babci tylko z powodu tego wszystkiego. I to jest najgorsze: obawa, że już nigdy nic nie będzie takie samo jak kiedyś. Teraz wszystko będzie kręciło się wokół tego jednego dnia. 
Zbliżając się do miasta, wciąż nie skupia swojej uwagi na drodze jaką mija. Jej wzrok wbity jest w podłogę, a myśli znajdują się w jakimś odległym miejscu. Od jakiegoś czasu coraz częściej czuje, że traci świadomość i kontrole nad sobą, nie mówiąc już o kompletnej chęci o życia.
Dopiero paraliżująco głośny pisk opon ściąga ją do rzeczywistości. Shailene zdezorientowana zatrzymuje się, czując jak serce podskakuje jej do gardła. Rozgląda się i widzi samochód dosłownie kilka centymetrów przed nią. Zastyga w miejscu, wbijając swój wzrok w kierowce, który odpina 
właśnie pas bezpieczeństwa, a następnie otwiera drzwi.
-Jesteś, kurwa, nienormalna? Kilka chwil i byłabyś teraz pod moimi kołami, pieprzona kretynko! - z jego ust wypływa wiązanka przekleństw, a jego zdenerwowanie jest tak potężne, że mężczyzna nie jest nawet w stanie spojrzeć w jej stronę. Shailene oddycha głośno, nie mogąc skupić swoich myśli na niczym innym niż jego głos. To nie jest pierwszy raz, kiedy słyszy ten aksamitny, seksownie zachrypnięty głos, a mimo to nie jest w stanie zidentyfikować jego właściciela. Spogląda więc na mężczyznę, ale jego twarz jest jej nieznajoma. 
I wtedy mężczyzna podnosi głowę, znajdując się już tylko kilka kroków od niej, a jego twarz zamiera w bezruchu. Tak jakby zobaczył istotę nie z tej planety. Mija kilka sekund, a on wciąż nic nie mówi, ani nie robi. Zdenerwowanie znika z jego twarzy, ale Shailene nie jest w stanie tego zauważyć, ponieważ jest zbyt przerażona tym co właśnie się wydarzyło. Chwile temu omal nie została przejechana, ale jest coś jeszcze. Ten głos, który nie daje jej spokoju. Czy to możliwe, że rozmawiała z nim już wcześniej, nie spoglądając nawet na jego twarz? Nie, to nie mogło się wydarzyć. Więc czemu tak czuje? 
-Cholera - dziewczyna jest w stanie usłyszeć jego szept i zaskoczenie wydobywające się z jego ust wraz z każdym słowem. Shailene obserwuje jak mężczyzna wycofuje się, nie przestając wpatrywać się w jej twarz. Ona robi to sama, jednak w porównaniu do niego, stara się odnaleźć w nim cokolwiek co mogłaby skojarzyć. 
W końcu blondyn wchodzi do samochodu i trzaskając drzwiami, odpala silnik, wymija ją, a następnie odjeżdża. Shailene pozostaje w miejscu, próbując analizować to, co właśnie się wydarzyło. Mijają kolejne minuty, a ona wciąż stoi na przejściu ze wzrokiem wbitym w jedno miejsce. 
Klakson wybudza ją z zamyślenia. Dziewczyna spogląda w stronę auta, które zgrabnie wymija ją i odjeżdża, a kierowca uderza się palcem po czole, spoglądając w stronę Shailene. Nie dotyka ją to nawet w najmniejszym stopniu, jednak kiedy tylko samochód znika jej z zasięgu wzroku, postanawia odsunąć się na chodnik, by tym razem faktycznie nie spowodować wypadku. Idzie w stronę najbliższej ławki i siada na niej, przymykając delikatnie oczy. 
Zaczyna analizować wszystkie te wydarzenia. Spacer. Pisk opon. Samochód. Mężczyzna... krzyczący i będący niesamowicie zły. Po chwili jednak wygląda na przerażonego i odjeżdża. Ale dlaczego? Czy to z powodu jej wyglądu? Może jest z nią coś nie tak? Przypomniał sobie o czymś? Nie, to odpada. Więc o co chodzi? I co najważniejsze: dlaczego ona kojarzy jego głos? Widziała go pierwszy raz na oczy, więc może po prostu przypomina jej głos kogoś innego? Tak! To wyjście jest najracjonalniejsze. 
Nie chcę już więcej o tym myśleć, wstaje i postanawia wracać do domu, ponieważ chęć na dalszy spacer odeszła w przeciągu sekundy. Zaczyna więc iść przed siebie, usiłując skojarzyć drogę, jaką tutaj przyszła. 
-Dziękuje, dziękuje za dotrzymanie obietnicy i pomoc w przetrwaniu tej cholernej nocy - wypowiadam te słowa tak szybko, że obawiam się, że nie jest w stanie zrozumieć nawet o czym mówię i rzucam się mu na szyje, w końcu robiąc to co miałam ochotę zrobić od momentu, w którym postanowił mi pomóc. Mogę poczuć szok w jakim się znajduje, przez dłuższą chwile nie mogąc nawet poruszyć się czy odwzajemnić tego gestu. Ale w końcu to robi, jego męskie ręce w końcu obejmują mnie w pasie i w końcu wtula się we mnie jakbym była ostatnią kobietą na Ziemi. 
Zastygamy w swoich ramionach, a ja mam ochotę pozostać tak już do końca życia. Słyszę jego ciężki oddech tuż przy moim uchu. I wtedy Shawn ponownie pojawia się w mojej głowie.
Moment, w którym pierwszy raz mnie przytulił. Kiedy powtarzał mi, że jestem dla niego ważna i za nic w świecie nie pozwoli, by stała mi się jakaś krzywda. Walka jaką stoczył o mnie. I w końcu nasz pierwszy pocałunek... najpiękniejszy moment w przeciągu tego tragicznego roku. Nie jestem nawet w stanie dostrzec, kiedy łzy zaczynają opuszczać moje oczy, skapując jedna po drugiej, na koszulkę Justina.
-Nie martw się, Shai. Myślę, że on jest w lepszym miejscu - wypowiada te słowa tak sztywno, a jednocześnie są przepełnione żalem i smutkiem. Mam ochotę wtulić się w niego jeszcze mocniej i słuchać jego słów tak długo jak tylko mogę.
Zamiera, gwałtownie zatrzymując się w miejscu, a do jej oczu momentalnie napływają łzy. Nie, tylko nie to... to nie może być on, prawda? Ale jego głos, identyczny do głosu Justina i jego spojrzenie, tak bardzo zagubione jak w momencie, kiedy spojrzeli sobie w oczy po ich uścisku. I to zaskoczenie, był zaskoczony, ponieważ zobaczył ją tutaj, gdzie nie powinien. A ona widziała również jego twarz, której nie powinna była widzieć. Czy to ma jakikolwiek sens? Czy to naprawdę on? Nie, to nie może być on, Justin nie może tutaj być. 
Shailene czuje jak cały jej świat wiruje. Nie jest gotowa, by zobaczyć go po tak krótkim czasie. Nie jest gotowa, by spojrzeć w jego prawdziwą twarz. Ale to już się stało. Shailene naprawdę go zobaczyła. Kości policzkowe, które uwydatniały się z każdym kolejnym słowem wypowiadanym przez niego. Pełne usta, z których wypływała wiązanka przekleństw i całą resztę detali, których w szoku nie zdołała uchwycić. Przystojny. Jest tak cholernie, nieprzyzwoicie przystojny. To wie na pewno, ale nie zamierza nic więcej zrobić z tą wiedzą. Musi tylko wrócić do babci i wyjechać jak najszybciej, by nie wpaść na niego już nigdy więcej. To jest zdecydowanie rozdział, który trzeba zamknąć. 
Zaczyna iść dalej, krokiem tak dynamicznym, że aż przypominającym bieg. Pędzi przed siebie, nie znając dokładnie drogi, a mimo to będąc pewna, że dotrze do domu szybciej niż w przeciągu pół godziny. W końcu wstępuje na ścieżkę prowadzącą przez las. Zatrzymuje się na chwile i odwraca się, nie zauważając nic więcej niż zaparkowany przed domem samochód. Postanawia zwolnić zdając sobie sprawę, że znajduję się już naprawdę blisko domu, a nogi powoli zaczynają odmawiać jej posłuszeństwa. 
W trakcie drogi odwraca się do tyłu jeszcze kilkukrotnie, mając dziwne przeczucie, że wciąż ktoś za nią jest. Choć nie ma za nią nawet śladu człowieka, a podmuch wiatru to jedyne co może usłyszeć, czuje się niekomfortowo. Przyśpiesza delikatnie, ponownie odwracając się do tyłu. Pustka. Tak jak za każdym poprzednim razem. I wtedy do jej uszu dobiega dźwięk łamanych gałęzi, a chwile później szelest liści. Podskakuje w miejscu, przyśpieszając. Łzy napływają do jej oczu, ale tak długo, jak jest śmiertelnie przerażona, nie pozwala im wypłynąć. 
Szelest nie ustaje, chwile wcześniej słychać go było jeszcze kawałek dalej, a teraz jest na równi z Shailene. Ktoś idzie lasem... albo to tylko wyobraźnia szatynki. Tak czy inaczej, dziewczyna zaczyna biec ile sił w nogach. Z lasu wydobywa się podobny odgłos. Ktoś biegnie, nieustanie wbiegając na liście, które nie pozostawiają go dyskretnym. Shailene czuje, że toczy walkę o swoje życie, ma ochotę zacząć krzyczeć i wołać o pomoc, ale zbyt przejęta wyścigiem, nie jest nawet do tego zdolna.
Szelest cichnie. Shailene biegnie dalej na bezpieczną odległość. Odwraca się i wpatruje w stronę lasu. Nie zauważa tam nic. Oprócz skrawka materiału szarej bluzy. Czy nie jest to dokładnie ten sam odcień, co ten, który nosił na sobie kierowca samochodu? 
______
O Boże! Nie muszę nawet wspominać jak bardzo Was przepraszam, że rozdział pojawił się z takim opóźnieniem? A do tego jest śmiertelnie nudny, za co również ogromnie przepraszam i naprawdę mocno błagam Was, abyście nie rezygnowali z tego opowiadania przez niego. Nie mogłam napisać tego w inny sposób, ale nie martwcie się... to jest tylko wprowadzenie do dalszej części opowiadania, która spodoba wam się na pewno o wiele bardziej od tego rozdziału. 
Chcę bardzo, bardzo, bardzo podziękować Wam za tę liczbę komentarzy oraz za każde polecenie mnie u siebie czy gdziekolwiek indziej. Nie zdajecie sobie nawet sprawy jak bardzo to motywuje w chwili braku weny, który dopadł mnie podczas pisania tego rozdziału. Miałam nawet moment, kiedy chciała go opuścić, ale no wiecie... nie mogłam, bo myślę, że są tu osoby, które naprawdę lubią to opowiadanie.
Tak czy inaczej, chcę Was poprosić o skomentowanie po przeczytaniu, bo jak już wspomniałam, to znaczy dla mnie naprawdę dużo i jeśli możecie, polecajcie go, ponieważ liczba odwiedzin ostatnio drastycznie spadła. Dziękuje, kocham was i obiecuje dodać rozdział siódmy szybciej:* 
znowu rozpisałam się jak chora, nieważne.